fbpx

Znaleźć Drzewną Miłość

Zabawna, uduchowiona i romantyczna fantazja

z odrobiną namiętności

Kiedy Książę Rupert z Zaczarowanego Królestwa Jeleni galopuje na swoim rumaku do głębokiego lasu w trzydzieste urodziny, nie spodziewa się, że zostanie w nim uwięziony jako dąb.

Czy uwolni się od złego zaklęcia okrutnej Matki Lasu?

Czy dostosuje się do nowej rzeczywistości bycia teraz jednym z drzew?

Czy znajdzie prawdziwą miłość z piękną Amarą, w której się szaleńczo zakocha?

Witaj w zaczarowanym lesie, gdzie doświadczysz wszystkiego, co niewidoczne dla ludzkiego oka, ale widoczne dla Twojego serca.

      Co mówią czytelnicy?

      Ta książka to jak stare baśnie braci Grimm, intrygująca, pełna wyobraźni, ale z wieloma nowoczesnymi akcentami, zwłaszcza jeśli chodzi o sceny romantyczne. Bardzo mi się podobała cała historia i myślę, że byłby z niej wspaniały film. Zakończenie mnie totalnie rozkleiło, gdyż się takiego nie spodziewałem.

      5 gwiazdek! Dobra robota!

      – Ron

      ***

      Zostałam przeniesiona w świat, który jest tak blisko, choć czasem wydaje się tak daleko. Zaśmiałam się na głos kilkakrotnie, gdyż humor u zwierząt jest po prostu wspaniały. Myślałam, że to będzie zwyczajna historia jakich wiele, ale jakże się myliłam. Jest to wyjątkowa historia jakich mało i daje ona tak wiele refleksji i życiu i miłości, że nie będziesz taki sam po jej przeczytaniu. Jak dla mnie, autorka wspaniale ujęła psychologiczną stronę bycia uwięzionym w sytuacji bez wyjścia i za to jej gratuluję. Takiej uduchowionej, zabawnej, wzruszającej historii jeszcze nigdy nie czytałam. Polecam gorąco!

      – Marta

      ***Przeczytaj darmowy rozdział***

      Spis Treści

      Rozdział 1 — JESTEM DRZEWEM

      Rozdział 2 — STO TRZYDZIESTOLETNI MŁODZIAK

      Rozdział 3 — ETERYCZNA PIĘKNOŚĆ

      Rozdział 4 — KWAK

      Rozdział 5 — DRZEWO ŻYCIA

      Rozdział 6 — NIEWIDOCZNY

      Rozdział 7 — TROLLE

      Rozdział 8 — KOŁYSKA

      Rozdział 9 — GWIAZDA

      Rozdział 10 — POMYŁKOWE DRZEWO

      Rozdział 11 — DZWONIĄ SZCZURY

      Rozdział 12 — RZECZNY REJS

      Rozdział 13 — PORWANY Z NURTEM

      Rozdział 14 — PIORUN

      Rozdział 15 — JESTEM NIEBEZPIECZNY

      Rozdział 16 — POŚWIĘCENIE

      Rozdział 17 — WIERZBA PŁACZĄCA

      Rozdział 18 — PRAWDA

      Rozdział 19 — KOCHAĆ ZNACZY POZWOLIĆ ŻYĆ

      Rozdział 20 — DRZEWNI MISTRZOWIE

      Rozdział 21 — MATKA LASU

      Rozdział 22 — TANIEC W BLASKU KSIĘŻYCA

      Rozdział 23 — ŻOŁĄDŹ

      Rozdział 24 — MOTYL

      Rozdział 25 — PŁONĘ DLA CIEBIE

      Rozdział 26 — ORLE SKRZYDŁA

      Rozdział 27 — ROZDROŻE

      Rozdział 28 — KONIEC JEST POCZĄTKIEM

      EPILOG

      Rozdział 1

      JESTEM DRZEWEM

      „Jeśli kiedykolwiek myślałeś, że masz zły dzień,

      wyobraź sobie, że zamieniłeś się w drzewo

      i pomyśl o swoim dniu jeszcze raz.”

      — Rupert

      Dawno, dawno temu, w dalekim królestwie, a może nie aż tak dalekim, zależy od tego, gdzie mieszkasz, żył książę o imieniu Rupert.

      Był on jedynym synem Króla i Królowej Zaczarowanego Królestwa Jeleni, gdzie tysiące tych pięknych stworzeń żyło w okolicznych lasach w pokoju i harmonii, chroniąc swoje terytorium, no i oczywiście samice. Samce miały największe poroża jakie można było sobie wyobrazić, co pozwalało im odstraszyć nawet najgroźniejsze drapieżniki. Jelenie znajdowały się pod opieką króla, a każdy, kto wyrządziłby im krzywdę, byłby schwytany i wtrącony do lochu do końca życia, dlatego nikt w całym królestwie nigdy się na to nie odważył, bojąc się tak surowej kary.

      Książę Rupert, dość przystojny, ciemnowłosy młodzieniec o brązowych oczach, dzięki pełnemu miłości wychowaniu miał dość życzliwą i opiekuńczą naturę. Był jednak nieco temperamentny i rozpieszczony wszelakimi przywilejami od urodzenia. Lubił jeździć na koniu w głębiny lasu, gdzie drzewa były wysokie, strumienie płynęły krystalicznie czystą wodą, a zwierzęta takie jak zające, bobry, lisy, niedźwiedzie, ptaki i oczywiście jelenie żyły w doskonałej harmonii. Rupert bardzo lubił naturę i pewnego dnia zapragnął wyruszyć w głąb lasu, aby przetestować swój nowy łuk i strzały, prezenty, które otrzymał od króla na swoje trzydzieste urodziny. Łuk był złocony i wyrzeźbiony złotymi orłami, a strzały zrobione były z czystego srebra, lśniącego w słońcu. Król powiedział mu, że strzały powinny być używane tylko w śmiertelnym niebezpieczeństwie, ale w ten ciepły i wilgotny letni wieczór Rupert, widząc idealne miejsce, postanowił je wypróbować. Zsiadł z czarnego konia, zaciągnął strzałę w łuku, wycelował w stary dąb stojący majestatycznie po drugiej stronie strumienia i gdy tylko wypuścił strzałę, pewny, że trafi w sam jego środek, ogromny jeleń przybiegł i zatrzymał się przed nim, jakby wrósł w ziemię, patrząc w przerażonego Ruperta swoimi wielkimi, błyszczącymi oczami. Gigantyczne poroże jelenia jarzyło się ciepłym, niebieskim światłem, jakby zostało podpalone i łączyło się z samym Niebem. Wokół jego głowy latał niebieski motyl świecący pulsującym światłem w różnych odcieniach błękitu. Wpatrując się w Ruperta, jeleń nie poruszył się ani na centymetr, jakby wiedział, że jego śmierć jest nieunikniona i był na nią przygotowany. W tym ułamku sekundy, który dla nich obojga wydawał się wiecznością, srebrna strzała trafiła jelenia prosto w serce i upadł on z wielkim hukiem na ziemię, sprawiając, że jego poroże przestało świecić niebieskim światłem, a motyl odleciał w głąb korony drzew.

      Przerażony Rupert wziął głęboki wdech, gdyż nigdy nie chciał zabić jelenia. Poczuł ogromny smutek i dwie krople łez napłynęły mu do oczu. Chwilę później jego stopy zaczęły zatapiać się w ziemię, jakby stał teraz pośrodku bagna. Został uwięziony w błotnistej glebie, która stała się szybko twarda, gdy tylko zanurzył w nią kostki i nie mógł się teraz ruszyć. Patrząc przed siebie, zobaczył wyłaniającego się zza drzew starca w długim, brązowym płaszczu i kapturze, który zakrywał większość jego długich siwych włosów, trzymającego długi, drewniany kij. Jego blada, pomarszczona twarz była pozbawiona wyrazu, a zimne, bez życia, zielone oczy wpatrywały się w Ruperta.

      — Dlaczego zabiłeś jelenia? — zapytał, bez mrugania oczami, niskim, ale stanowczym głosem, który mógłby poruszyć górę.

      — To był wypadek, przepraszam, nie chciałem. Celowałem w drzewo, a biedne stworzenie po prostu przed nim biegło. Nigdy bym nie zabił jelenia umyślnie — odpowiedział Rupert drżącym głosem, czując się winny za to, co zrobił.

      — Zostaniesz za to ukarany — odparł mężczyzna głosem, od którego Ruperta przeszedł dreszcz.

      — Ja?? O nie! Nie rozumiesz. Jestem synem króla i bardzo dobrze znam ojca. Wiem, jaka jest kara za zabicie jelenia, ale on nie wsadzi mnie do więzienia z powodu tego małego wypadku. Kocha mnie i chce, żebym został królem, kiedy umrze, — odparł Rupert, łapiąc desperacko powietrze w płuca, czując w piersi łomotanie serca, jakby chciało z niego wyskoczyć, ale wciąż starał się zachować dzielną twarz.

      — Król jest sprawiedliwy i traktuje wszystkich w swoim królestwie w ten sam sposób, — odpowiedział mężczyzna, — i dlatego zostaniesz ukarany, — kontynuował bezlitośnie.

      — Wytłumaczę mu wszystko, a on zrozumie. On jest moim ojcem. Dał mi tę strzałę na urodziny. Kocha mnie i troszczy się o mnie! — wykrzyknął Rupert tym razem bardziej zdesperowanym i błagalnym głosem.

      — Nie będziesz miał szansy mu tego wyjaśnić. Zostaniesz tutaj na zawsze! — dodał mężczyzna, sprawiając, że słowo na zawsze zabrzmiało jak najstraszniejsze słowo na świecie.

      — Co masz na myśli, ‘na zawsze’? Dlaczego? — wykrztusił gorączkowo Rupert, ale starzec szybko odwrócił się i zniknął za drzewami.

      Nie mogąc ruszyć nogami, które teraz mocno tkwiły w ziemi, Rupert wezwał konia.

      — Helios, podejdź tu przyjacielu, no chodź bliżej, proszę! Nie mogę się ruszyć, nie widzisz? Musisz tu przyjść i mi pomóc! — powiedział Rupert, ale silny wiatr zaczął poruszać liśćmi wszystkich okolicznych drzew, a wielkie ciemne chmury zakryły niebo, jakby nagle zapadła noc.

      Rupert spojrzał na swoje stopy wbite w ziemię, które teraz zamieniały się w długie korzenie drzew, szybko wrastające w otaczający go obszar ziemi, a jego nogi zamieniały się w potężny pień drzewa.

      — O nie! Co się ze mną dzieje?? Pomocy! — krzyknął w panice po raz ostatni, zanim całe jego ciało zamieniło się w potężny dąb.

      Gałęzie powoli pokrywały się milionami zielonych liści, a korzenie tkwiły teraz głęboko w ziemi. Rupert otworzył oczy, a raczej dwie małe szczeliny w korze.

      — Jestem drzewem?? Nieee!! To niemożliwe!! O Boże, to tylko zły sen i lada chwila się z niego obudzę. To tylko zły sen! — wykrzyknął, jąkając z rozpaczy z dużej brązowej huby, grzyba w kształcie półksiężyca, który był teraz jego ustami. Mniejsza huba, tuż nad nimi, stała się jego nosem.

      — O nie, nie mam rąk, nie mam rąk! — wykrzyknął z przerażeniem, gdy próbował się poruszyć, bo jedyne, co zobaczył, to dwie jego największe gałęzie poruszające się powoli, wydające głośny trzask i szum.

      Po chwili zobaczył tego samego starca powoli wyłaniającego się zza drzew i stającego tuż przed nim. Towarzyszyła mu grupa gigantycznych pająków, które wiernie za nim podążały, co jeszcze bardziej przeraziło Ruperta, ponieważ nigdy nie lubił pająków, zwłaszcza tak wielkich. Otaczała ich ciemna, gęsta mgła i starzec znów się odezwał, zdjąwszy kaptur ze swoich srebrnych włosów.

      — Powiedziałem ci, że zostaniesz ukarany. To są starożytne zasady lasu. Król nie musi nikogo karać i wsadzać do więzienia za zabicie jelenia. To tylko mit. Matka Lasu wymierza sprawiedliwość, a ona zawsze jest sprawiedliwa i zawsze ma rację. Jest potężniejsza od samego króla, ponieważ rządzi wszystkimi lasami świata. Jest to niewypowiedziana zasada, o której król wie i którą aprobuje. Szanuje naturę, bo zna jej niezmierzone i wciąż nieodkryte moce. Należy szanować naturę, a jeleni nie można zabijać tylko dla zabawy. Zwłaszcza Matrasa, samego Króla Jeleni, największego i najodważniejszego przywódcy stada. Teraz las potrzebuje nowego i nie będzie łatwo zastąpić tak silnego, sprawiedliwego i mądrego jelenia. Stado będzie pozbawione dobrego przywódcy, dopóki nowy nie zostanie wybrany w Zawodach Jeleni, gdzie młode i silne samce będą walczyć o tytuł i przywilej. Naprawdę nie zdajesz sobie sprawy z tego, co zrobiłeś. Każde działanie ma swoje konsekwencje i teraz musisz je ponieść. Nazywają to karmą. Boże, zmiłuj się nad twoją duszą i cóż, powodzenia! — powiedział starzec już trochę mniej przerażającym, ale wciąż niskim i stanowczym głosem.

      — Przepraszam, naprawdę, co jeszcze mogę zrobić? Gdzie ona jest ta Matka Lasu? Muszę z nią natychmiast porozmawiać! Wyjaśnię, że to wszystko to jeden wielki błąd. To był wypadek i nie szukałem zabawy! Jestem pewien, że jeśli z nią porozmawiam i wszystko wyjaśnię, zrozumie mi i wybaczy — błagał Rupert.

      — Tak, oczywiście, że możesz z nią porozmawiać. Ona jest wszędzie. W drzewach wokół ciebie, w rzece, w powietrzu, jest we wszystkich zwierzętach. Musisz tylko znaleźć sposób, żeby się z nią porozumieć. Zrozumie cię tylko w jeden sposób.

      — W jaki sposób? Powiedz mi, a zrobię to! Proszę, pomóż mi!

      — Niestety, sam musisz znaleźć do niej drogę. Nie ma łatwej odpowiedzi. Jeśli znajdziesz właściwy sposób, aby z nią porozmawiać, jestem pewien, że ci wybaczy i pozwoli wrócić do bycia człowiekiem, ale obawiam się, że dopóki nie dowiesz się, jak działa cały Wszechświat, pozostaniesz drzewem.

      — Proszę, nie zostawiaj mnie, proszę zostań! Nie odchodź! Co mam teraz zrobić? Proszę, powiedz mi! — wykrzyknął Rupert, ale mężczyzny już nie było. Pająki podążyły za jego krokami, poruszając swoimi ogromnymi, włochatymi nogami, wywołując dreszcze u Ruperta.

      — Świetnie, to katastrofa! To koszmar! Co mam zrobić? Jak? — pomyślał drapiąc się w głowę, a raczej w koronę drzewa, największą gałęzią pełniącą teraz rolę prawej ręki.

      Koń spojrzał na niego swoimi wielkimi, ciemnymi, błyszczącymi oczami, zarżał głośno, pokazując białe zęby i pogalopował w głąb lasu.

      — Zaczekaj! Dokąd idziesz? — zapytał, ale Helios, podobnie jak starzec, zniknął mu z oczu, zostawiając go samego.

      Silny wiatr ustał, a ciemne chmury odpłynęły, odsłaniając szkarłatny blask nieba o zachodzie słońca, posypany tylko kilkoma różowawymi, puszystymi chmurami.

      — Matko lasu! Gdzie jesteś? — Rupert krzyknął najgłośniej jak mógł, ale nie usłyszał odpowiedzi — Muszę z tobą porozmawiać! — krzyknął ponownie, ale nie usłyszał odpowiedzi, a jedynym dźwiękiem, jaki słyszał, był delikatny i kojący szum strumienia, puchanie sowy i śpiew ptaków w oddali.

      — Hej, odejdź! To nie jest miejsce dla ciebie! — krzyknął ze złością, gdy szpak usiadł na jednej z jego gałęzi.

      Rupert zaczął szybko poruszać gałęziami, próbując odstraszyć ptaka, ale ten się nie poruszył, jak gdyby się do niej przykleił. Następnie ptak podleciał bliżej niego, dotykając go dziobem, jakby szukał czegoś w jego korze.

      — Halo, co robisz? Przestań! Łaskoczesz mnie — powiedział Rupert, zaczynając kręcić się w lewo i w prawo, próbując powstrzymać się od wybuchnięcia śmiechem od nieoczekiwanego doznania, ale szpak tylko spojrzał na niego zdziwionym spojrzeniem, jakby z Rupertem było coś nie tak i odleciał.

      — O Boże, to katastrofa, co ja teraz zrobię? Nie mogę tak żyć! Jestem księciem! Księciem, który pewnego dnia zostanie królem — mruknął do siebie jękliwym głosem.

      — Po prostu zrelaksuj się i płyń z prądem! — usłyszał niski, ale kojący głos dochodzący z innego dębu obok niego.

      — Możesz mówić? — spytał Rupert.

      — Cóż, ty też możesz mówić, co w tym dziwnego? — odpowiedział dąb i wyrwawszy korzenie z ziemi, odszedł, szeleszcząc i gwiżdżąc liśćmi.

      — I możesz się ruszać? W jaki sposób? Drzewa się nie ruszają! — wykrzyknął Rupert będąc świadkiem tego dziwactwa.

      — Och, zrelaksuj się, ty też możesz się ruszać, a kiedy to zrobisz, nie waż się iść za mną! Mam dość tego twojego hałasu — odpowiedział dąb.

      — Mogę się ruszać? I mogę mówić? Dzięki ci, Boże! To znaczy, że… to znaczy, że… mogę wrócić do zamku i poprosić ojca o pomoc — pomyślał, czując nagłe promienie nadziei po tym objawieniu.

      — Możesz iść wszędzie, z wyjątkiem zamku. To się nigdy nie stanie, więc nawet nie próbuj. Nikt nie może opuścić Zaczarowanego Królestwa Jeleni, gdy stanie się jego częścią. Poza tym, Matka Lasu nigdy ci nie pozwoli! — wykrzyknął radośnie dąb z oddali, zanim całkowicie zniknął.

      — Hej! Ja nic nie powiedziałem! Słyszałeś moje myśli? Chyba zwariuję! Chwila, ja już zwariowałem! Jestem gadającym drzewem i mogę chodzić. Mogę chodzić? Naprawdę? Ok, zobaczmy, czy to prawda.

      — Achhhrrrrr — jęknął kilka sekund później, usiłując poruszyć palcami u nóg, a raczej korzeniami.

      — Idziemy! Uda ci się! Abrakadabra! Ruszaj stopami! To znaczy moimi korzeniami! — wykrzyknął do siebie, a korzenie zaczęły się poruszać, gdy kołysał się do przodu i do tyłu. Po chwili wszystkie wyłoniły się na powierzchnię.

      — Tak! To magia! — wykrzyknął i roześmiał się głosem szaleńca.

      — A teraz idziemy! — rozkazał stanowczym głosem, jakby prowadził armię na wojnę.

      — Urrghhhh, no idź! Ruszaj! — powiedział z wielkim wysiłkiem, kołysząc się na boki i przesuwając się powoli w kierunku brzegu rzeki.

      — O nie, tylko nie tam! Nie chcę skończyć jako kłoda odpływająca z nurtem rzeki. Teraz byłoby to bardzo niefortunne. Dość niefortunnych zdarzeń na jeden dzień. Jestem przecież cholernym drzewem! — pomyślał i zamiast tego ruszył wzdłuż brzegu rzeki, ślizgając się powoli po ziemi.

      — Ok, wystarczy na dzisiaj. Jestem zmęczony — powiedział po, jakby się wydawało, wieczności, ale kiedy się odwrócił, zdał sobie sprawę, że odsunął się zaledwie kilka kroków dalej.

      — Och, jestem taki zmęczony, chyba już pójdę spać, a kiedy obudzę się rano, jestem pewien, że ten koszmar się skończy — pomyślał i zamknął swoje dwie szczeliny w korze, czyli oczy.

      — Przestańcie! — zawołał po chwili słysząc radosny śpiew ptaków. Ptaki ucichły, ale po kilku chwilach znów zaczęły śpiewać słodką melodię.

      — Powiedziałem, przestańcie! — krzyknął ponownie i jeden z ptaków, piękny żółty z czerwonym ogonem i dziobem, podleciał bliżej niego.

      — Dlaczego chcesz, żebyśmy przestali? Śpiewamy najnowsze piosenki z Top Dwudziestki Zaczarowanego Królestwa Jeleni. To są teraz najlepsze piosenki. Nie lubisz ich? — zaćwierkał ptak.

      — Ty też potrafisz mówić?

      — Tak jak i ty potrafisz — odpowiedział ptak, dodając — Co w tym takiego dziwnego? Skąd ty jesteś? Wychowywałeś się z ludźmi, czy co? Tylko oni nie rozumieją naszego języka. Myślą, że jesteśmy tylko głupimi ptakami, a przynajmniej większość z nich myśli, że tak jest.

      — Nie obchodzi mnie, czy to najnowsze piosenki. Chcę spać. Jestem teraz bardzo zmęczony tą rozmową i chodzeniem. Jeśli nie zauważyłeś, jestem teraz starym drzewem. Jutro obudzę się z tego okropnego koszmaru i znów będę sobą.

      — No, ale przecież ty jesteś sobą, nawet jeśli jesteś teraz drzewem. To wciąż ty, prawda? — odparł radośnie ptak.

      — No tak. To znaczy… nie. Tak, to wciąż ja, ale to nie jest moje ciało. Jestem istotą ludzką. Przystojnym księciem o brązowych oczach i ciemnych włosach, we wspaniałym, muskularnym ciele. Jestem wysoki i bardzo atrakcyjny, a przynajmniej wiele razy to słyszałem od dam na dworze. Wiele księżniczek z innych królestw marzy o poślubieniu mnie, ponieważ mam tak wiele do zaoferowania. Piękny zamek i komnaty, szafy pełne jedwabnych sukienek, wspaniałych perfum, wystawnych obiadów, powozów na przejażdżki i oczywiście pięknych pierścionków z brylantami, rubinami i szmaragdami. Damy codziennie przysyłają mi mnóstwo miłosnych listów z nadzieją, że wybiorę je na moją żonę i nową księżniczkę Zaczarowanego Królestwa Jeleni. Wiesz, jestem prawdziwym skarbem, — powiedział dumnie Rupert, wypinając do przodu klatkę piersiową, a raczej to, co było teraz pniem drzewa, — i nie sądzę, że to zrozumiesz, ale kobiety nie potrafią mi się oprzeć, bo do tego jestem niesamowitym kochankiem. Tak przynajmniej powtarzały mi wszystkie księżniczki, z którymi się kochałem. Mówią, że mogę im nawet dać kilka…

      — Ok! Nie musisz podawać mi szczegółów i przepraszam, że mam dla ciebie nową wiadomość: Teraz to się skończyło! Ani twoje bogactwo, ani twoje powozy, ani twoja biżuteria już im nie zaimponuje, a twoje muskuły nie będą już na nich robiły żadnego wrażenia — odpowiedział ptak, śmiejąc się głośno cienkim, piskliwym głosem, i dodał — nie chcę zabrzmieć okrutnie, ale tak jak właśnie powiedziałeś, jesteś teraz dębem, więc zapomnij o przeszłości, a jeśli chodzi o to, że jesteś wciąż sobą ze swoją osobowością, to pozostawia to trochę miejsca na poprawę, ośmielę się powiedzieć. Nie jesteś najpokorniejszym człowiekiem, skupiając całą swoją uwagę i wartość na wyglądzie i na tym, że jesteś bogaty, bo masz bogatego ojca — króla. Co jeszcze masz do zaoferowania jako ty? Czy twoje bogactwo jest wszystkim, czego potrzebujesz, aby znaleźć prawdziwą i wieczną miłość? Pomyśl o tym, bo będziesz miał teraz mnóstwo czasu na refleksje — odpowiedział ptak i ukształtował swój dziób w bezczelny półksiężyc, po czym rozciągnął kolorowe skrzydła i odleciał.

      — Och, to… to… nie jest zbyt miłe! Ty mały, paskudny ptaszku, mówiąc mi, co o mnie myślisz. Jak śmiesz mówić mi, co myślisz? W ogóle mnie nie znasz. Myślisz, że mnie znasz dzięki krótkiej rozmowie, ale tak nie jest, a poza tym, kto głosował na wasze piosenki? Są nudne i na pewno nie są najlepszymi hitami! — wykrzyknął Rupert ze złością, gdy tylko ptak wylądował na długiej gałęzi drzewa tuż przed nim.

      — Ale to jest rzeczywistość i smutna prawda, z którą musisz się teraz zmierzyć. Pomyśl o tym. Pomyśl, kim naprawdę jesteś. Moja rada dla ciebie jest taka; Zaakceptuj to, kim się teraz stałeś. Poddaj się nurtowi życia i nie próbuj z tym walczyć. To tylko przedłuży twoje cierpienie. Akceptując to, co jest teraz, odzyskasz wolność, szczęście, a może nawet doznasz oświecenia. To jedyna rzecz, która cię ocali. To klucz do zbawienia. Zaakceptuj chwilę obecną. Jako drzewo. Zaufaj mi, już to wszystko wcześniej widziałem. Drzewa, które akceptują to, kim naprawdę są, kwitną i żyją szczęśliwie przez setki lat. Drzewa, które nie mogą zaakceptować tego, kim są, wysychają i ostatecznie umierają samotnie, z połamanymi gałęziami.

      — Och, od kiedy jesteś takim ekspertem ode mnie i wszystkich innych? Myślisz, że wiesz wszystko, ale tak nie jest — odpowiedział defensywnie Rupert.

      — I moim skromnym zdaniem, musisz w końcu dowiedzieć się, czym jest prawdziwa miłość, ponieważ nadal tego nie wiesz, pomimo swojego wieku — odpowiedział ptak w sposób, który wydawał się Rupertowi raczej jak rozmowa z terapeutą, i dodał: Miłość to nie tylko bycie niesamowitym kochankiem. Nie możesz się bardziej mylić. Nie uda ci się zobaczyć niczego ważnego w życiu oczami, lecz tylko sercem.

      — Czy tak to rzeczywiście jest w życiu? — zapytał Rupert, zdumiony głębią tej rozmowy.

      — Tak, to prawda. Ponadto, tak dla informacji, głosowały na nas zajęczyce i biedronki. Kochają nas, nasze piosenki i są naszymi największymi fankami. Chodźcie! Lecimy zaśpiewać gdzie indziej, gdzieś, gdzie nasze urocze głosy i wysiłki są doceniane przez damy, a nie przez tego wielkiego marudzącego dęba! — odpowiedział ptak i szybko przeleciał na drugą stronę rzeki z innymi ptakami ze swojego zespołu, pozostawiając Ruperta w całkowitej ciszy.

      — Wreszcie! Teraz mogę spać! — pomyślał Rupert i zamknął zmęczone oczy, zanurzając się w ciemności.